Edukacja seksualna
W jednej z internetowych dyskusji na temat edukacji seksualnej przeczytałam: „Nie miałem edukacji seksualnej. Miałem za to za…ste dzieciństwo”. Chwilę potem: „Założyłem rodzinę świadomie i mam trójkę cudownych dzieciaków. Będę je chronił przed informacją z zewnątrz jak długo mi się uda. Całą wiedzę seksualną przekażemy im z żoną w odpowiednim czasie. Czas ten nie może nadejść zbyt wcześnie i na pewno nie będzie o tym decydował minister”. Na pytanie, czy nie obawia się Internetu, mężczyzna pokazał, że są dostępne blokady rodzicielskie.
Ta wypowiedź zawiera kilka różnych wątków, a poza tym prezentuje postawę wielu rodziców, dlatego pozwalam sobie na szerszą polemikę.
Dobre, szczęśliwe dzieciństwo można przeżyć, nie przechodząc edukacji seksualnej w szkole, wystarczą dobrzy, otwarci i akceptujący dorośli w otoczeniu dziecka. Bo edukacja seksualna to nie jest tylko lekcja w planie szkoły. I nie zaczyna się wtedy, kiedy rodzic czy minister o tym zdecydują. Edukujemy seksualnie dzieci od ich narodzenia. Dziecko najpierw odczuwa, a potem świadomie obserwuje, jak jest traktowane, jak dorośli odnoszą się do jego zachowania, do jego ciała, czy szanują jego granice, jak szanują siebie nawzajem, jak się do siebie odnoszą, jak mówią o sobie, o dziecku i o innych ludziach. Każdy komentarz na temat ubrania, jakie wybrało dziecko, na temat zabawek, którymi się bawi, na temat sposobu spędzania wolnego czasu – jest wiedzą o tym, jak postrzegają je dorośli, co przekłada się na przekonania o sobie samym. Kiedy dziecko słyszy: beczysz jak baba, dziewczynkom nie wypada tak brzydko mówić, złość piękności szkodzi, to zabawka dla dziewczynki, nie dla chłopca, może byś w piłkę z kolegami pograł, a nie bawił się z siostrą lalkami, nie łaź po drzewach jak chłopaczysko – otrzymuje sporą dawkę edukacji seksualnej. W przypadku tych akurat wypowiedzi dowiaduje się, że nie jest akceptowane, że nie szanuje się jego wyborów. Uczy się również lekceważenia płci przeciwnej. Edukacja seksualna to również reklamy w telewizji czy na bilbordach w przestrzeni miejskiej, filmy wszelkiego rodzaju, piosenki, przypadkowo zasłyszane rozmowy. Trzeba dorosłych otwartych i samoświadomych, żeby przeprowadzić dziecko przez dzieciństwo z poszanowaniem jego indywidualności, a jednocześnie nauczyć elastyczności myślenia, czyli akceptacji i dla siebie, i dla „innego”. Również świadomych tego, że nie ma jakiejś granicy czasowej, od której dziecko zaczyna się edukować seksualnie.
Świadomość płci buduje się u dzieci około drugiego roku życia, kiedy uczą się mówić. Wtedy zadają pytania o „siusiaki i sisiorki”. Potem pytania o sprawy płci pojawiają się coraz częściej, coraz bardziej wnikliwe. Dzięki wyczuciu i wiedzy na temat rozwoju można udzielić odpowiedzi na poziomie pojmowania dziecka. Nie nazbyt naukowej, nie nazbyt infantylnej. Tyle, ile trzeba. Na to, o co dziecko pyta, a nie – co nam się wydaje, że ma na myśli. No i należy odpowiadać, bo jeśli w którymś momencie pytania przestają się pojawiać, to znaczy, że dziecko straciło zaufanie, nie czuło się traktowane poważnie albo uznało, że wiedza rodzica jest niewystarczająca. Jeśli dorośli nie czują się na siłach udzielić w naturalny sposób rzeczowej odpowiedzi, mogą się wesprzeć literaturą. Jeśli natomiast sami nie odpowiedzą ani nie podsuną odpowiedniej lektury (jest mnóstwo książeczek dostosowanych do wieku dziecka), wtedy w sukurs dziecku przychodzi Internet. Blokada rodzicielska to dobry pomysł, ale ona działa tylko w domu. W komputerze czy telefonie kolegi może jej nie być.
Edukacja seksualna prowadzona w szkole też może być niewystarczająca, a czasem szkodliwa. Kto pamięta dawny pdż (przygotowanie do życia w rodzinie), wie, co mam na myśli. Nauczyciele mogą być przymuszeni do nauczania tego przedmiotu albo może im się tylko wydawać, że są dobrze przygotowani. Tak samo jak w przypadku matematyki, biologii, historii czy polskiego. Dobrym rozwiązaniem wydają mi się zespoły niezależnych od ministerstwa edukatorów seksualnych, ekspertów – z rzetelnymi materiałami i solidną wiedzą psychologiczną, z przemyślanymi programami edukacyjnymi, z cyklami warsztatów. Taka rzeczowa edukacja pozwoli dzieciom przefiltrować treści napotykane w Internecie, przedyskutować niepokoje, o których nie chcą rozmawiać z rodzicami. Jeśli będzie na to przestrzeń również w domu, tym lepiej dla dziecka.
Powyższe rozważania każą mi bardzo ostrożnie podchodzić do przytoczonych na początku artykułu deklaracji. Prezentujący podobne poglądy rodzice wydają się nie być świadomi roli, jaką przyszło im odegrać w życiu swoich dzieci, a ich plany zapanowania nad czasem są jedynie dowodem, w jakiej niewiedzy i iluzji żyją. Dobre chęci i przekonanie o jedynie słusznej roli rodzica nie wystarczą, żeby uchronić dziecko przed tragicznymi często skutkami wybiórczej albo błędnej wiedzy na temat seksualności, relacji czy posiadanych praw. Odizolowanie dziecka od informacji z zewnątrz „tak długo, jak się da” spowoduje tylko szok, kiedy już „się nie da”, a zbytnie zwlekanie z wiedzą o seksualności do czasu, kiedy rodzic będzie gotowy, może wzbudzić jedynie politowanie.
Ten komentarz to tylko drobny głos w bardzo szerokiej i wielowątkowej dyskusji. Najważniejsze jednak, żebyśmy dyskutowali.
Dla szerszego kontekstu polecam:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4867220/nowe-wychowanie-seksualne
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4862614/rozwoj-seksualny-dzieci